Wywiad z Anną Stryjewską, autorką „Mistrzów życia”
Małgorzata Ciupińska: Co Panią zainspirowało do tego, by powstała powieść o smutnej — bo jednak jest to smutny utwór — codzienności? Własne przeżycia, marzenia, zasłyszane historie?
Anna Stryjewska: Lata dziewięćdziesiąte były czasem ogromnej transformacji nie tylko społeczno-gospodarczej. Zmieniała się też świadomość ludzi. Popkultura, dziś tak wszechobecna, znana była tylko z zachodnich czasopism, telewizji i opowieści. Ja, moi bliscy, znajomi i nam podobni byliśmy pokoleniem młodych ludzi, którzy dopiero wchodzili w dorosłe, odpowiedzialne życie. Wykorzystując często swoją kreatywność, chcieliśmy czerpać z życia pełnymi garściami. Jednym się to udawało, innych rzeczywistość przerastała. Z wielkich marzeń rodził się osobisty dramat. Zjawisko dość powszechne, o którym mało się mówi. Większość woli słyszeć o tych, którym się powiodło.
Czy „Mistrzowie życia” od razu przyjęły taką postać, w jakiej zostały wydane, czy może zdarzenia i ich finały, także osobowości bohaterów przechodziły rożne metamorfozy?
Pracowałam nad książką z długimi przerwami, pisałam wybiórczo, w związku z tym moi bohaterowie stopniowo dojrzewali do ról, jakie im przypisałam. Zmienialiśmy się my, zmieniało życie, które nas nieustannie zaskakiwało, a tym samym niektóre sytuacje weryfikowały się same. Tworzyłam fragmenty, które kiedyś planowałam scalić w jedną historię. Przez długi czas brakowało mi tylko zakończenia.
Co chciała Pani osiągnąć poprzez ukazanie takich, a nie innych historii? Innymi słowy, jaką reakcję u Czytelników chciałaby Pani wywołać, na co ich uczulić?
Na pewno nie miałam zamiaru nikogo umoralniać, prostować, bądź dawać wskazówki. Chciałam natomiast wywołać emocje, nakłonić do refleksji. Chciałam, aby Czytelnik zatrzymał się na chwilę, a może nawet uronił łzę. Nie wiem, czy mi się to udało, choć wiele osób, które przeczytało moją książkę, twierdzi, że tak.
Jak długo pisała Pani tę powieść?
Jak już wspomniałam wcześniej, powieść tę pisałam z przerwami około trzech lat. Potrzebowałam tego czasu, aby realnie odtworzyć tę historię i uczynić ją wiarygodną. Dopiero po dziesięciu latach znalazłam do niej zakończenie, dzięki temu również na pewne wydarzenia mogłam spojrzeć z dystansem. Tak naprawdę w książce przedstawiony jest zaledwie maleńki zarys tego, co się wówczas działo. Myślę, że mogłaby powstać na podstawie tamtych wydarzeń jeszcze niejedna książka.
Dlaczego utwór ma taki tytuł? Czy należy rozumieć, że być mistrzem, to tyle co być kowalem swego losu?
To też, ale w tytule „Mistrzowie życia” jest raczej przewrotność. Miałam w zamyśle to, że każdy z bohaterów w pewnym momencie czuł się tym mistrzem i chciał nim być i zapewne mógł nim być. Ale jednych zgubiła pycha, pewność siebie, innych słaba wola i charakter.
Generalnie „Mistrzowie życia” nie są optymistyczną powieścią. Zakończenie utworu i pewne przewidywania, które się nasuwają, też nie najlepiej rokują. Michał to raczej słaba osobowość, Sebastian patrzy na świat przez pryzmat pieniądza, Natalii już nie ma, Monika zdaje się nie mieć własnych marzeń, należy sądzić, że całą energię w przyszłości skupi na „pilnowaniu” męża… Zatem, optymizmu tu raczej nie ma…
A kto powiedział, że musi być? Prawdę mówiąc, mam już dość naiwnych, przesłodzonych historii z przewidywalnym zakończeniem, od których uginają się półki w księgarniach. Chciałam opisać kawałek życia, pozostawić ślad tamtych wydarzeń, które wbrew pozorom wcale nie były takie szare i smutne. Najbardziej zależało mi na tym, aby była to prawdziwa historia. Taka, o zwykłych ludziach, szukających sposobu na własne życie, którym jednak nie wszystko się udaje. Sądzę, że w wielu przypadkach wystarczy zmienić pewien schemat, któremu się człowiek podporządkował, sposób postrzegania świata, by przekierować życie na lepsze tory. Nie jest to wcale niewykonalne, czasem jednak musi się coś wydarzyć, by do takich zmian dojrzeć. Ale potem może być już tylko lepiej… Chyba to między innymi chciałam powiedzieć moim Czytelnikom…
A w jakim kierunku poszłaby — gdyby była — kontynuacja „Mistrzów…”?
Nie zamierzałam pisać kontynuacji, ale gdyby była — to Monika pewnie wyszłaby z cienia, Michał wykorzystałby swoją szansę, choć to żona stałaby się teraz osobą dowodzącą w związku. Sebastian po kilku próbach uzyskałby przebaczenie, ale i on musiałby nauczyć się pokory. Jednym słowem: Kobiety górą! Może skupiłabym się na młodszym pokoleniu? Kto wie?
Jaką rolę w pisaniu tej książki, a może w pisaniu w ogóle, odgrywa wyobraźnia, umiejętność spostrzegania, opisywania zdarzeń? A metoda pracy? Czy wypracowała sobie Pani jakiś schemat, według którego tworzy utwór i według którego pracuje?
Wyobraźnia to główny element twórczy. Bez wyobraźni, bez umiejętności spostrzegania, opisywania zdarzeń trudno byłoby cokolwiek stworzyć. Wielką sztuką jest namalować słowami obraz. A przecież rzeczywistość to takie ruchome obrazy, które nas otaczają. Jeśli w obraz tchnie się jeszcze czyjeś życie, wtedy ten zaczyna pulsować. Niewątpliwie trzeba mieć ogromny talent, żeby takie dzieło stworzyć. Ale od tych Wielkich można się przecież uczyć, a poza tym szukać własnych dróg i sposobów na realizację twórczych pomysłów.
Czy wykształciłam sobie sposób? Myślę, że do końca nie. Jestem czasem chaotyczna i niezorganizowana. Wciąż nad sobą pracuję. Piszę wtedy, gdy poczuję taką potrzebę i, przede wszystkim, gdy mogę sobie na to pozwolić. Żałuję, że tak mało czasu mogę poświęcić samemu pisaniu. To jednak udaje się nielicznym. Nie należę do takiego grona szczęściarzyJ Cieszę się jednak, że w ogóle piszę i w nawale obowiązków, jakie narzuca codzienność, udaje mi się jeszcze coś stworzyć J
„Mistrzowie…” to powieść realistyczna. Od początku miała taka być? Gdyby niektóre wątki zawęzić, inne rozwinąć, mógłby z tego przedsięwzięcia wyjść na przykład dobry romans…
Od początku chciałam, żeby była to powieść realistyczna. Nie nastawiałam się na romans, choć bez miłości i namiętności ta książka nie miałaby sensu. Od tego się w końcu zaczyna, a co z nią będzie dalej — zależy wyłącznie od nas samych. Bo przecież miłość może trwać i trwać, przybierając wciąż nowe formy i oblicza. W moich bohaterach jest wiele miłości, ale niestety pogubili się trochę. Na ich przykładzie chciałam pokazać, jak to jest, gdy człowiek nie docenia tego, co ma w zasięgu ręki, jak łatwo można wszystko stracić, goniąc za czymś nieokreślonym.
Jak obroniłaby się Pani, gdyby ktoś zarzucił, że poprzez wielowątkowość tematyczną (rzecz charakterystyczna przecież dla powieści) w Pani utworze nie wiadomo, o co chodzi?
Każdy ma prawo mieć własne zdanie, szanuję i biorę sobie do serca wszystkie uwagi. Raz, faktycznie, spotkałam się z taką opinią. Jednak większość moich Czytelników doskonale odnalazło się w temacie. Jestem przekonana, że w tej książce nie ma nic skomplikowanego. Poza tym, trudno jest spełnić oczekiwania wszystkich. Ja pisałam to, co mi „grało” w duszy, nie wyobrażając sobie innego kształtu tej książki.
Odkrywcze w Pani powieści może nie jest to, że w życiu ważna jest miłość, przyjaźń, lojalność, ale odkrywcze może być to, jak bardzo trzeba kochać, cenić przyjaźń, szanować lojalność, by innym pomóc i samemu być w porządku. Czy uważa Pani, że Czytelnik po przeczytaniu „Mistrzów…” otrzyma zadawalającą odpowiedź, jak wyważyć te wszystkie wartości?
Każdy z nas ma swój własny sposób na życie, wartości, którym hołduje, a także własne postrzeganie otaczającej nas rzeczywistości. Kiedy dla jednych kompromis jest sposobem na życie, dla innych to upadek i wielka przegrana. To, w jaki sposób odbieramy świat, zależy w większości od tego, jakie wartości wpajano nam w dzieciństwie, czego od nas oczekiwano. Ogromne znaczenie w kształtowaniu rozwoju człowieka ma także literatura. Czytanie jest więc bardzo ważne, choć każdy wyniesie z książek coś innego.
A gdyby ktoś stwierdził, że jest to książka dla kobiet? I jeszcze na dodatek sugerował, że wtedy nie musi być ona skomplikowana, bo i nieskomplikowany jest odbiorca? Jaka byłaby Pani reakcja na takie dictum? Osobiście się z tym nie zgadzam, bo zaraz nasuwa mi się pytanie: Jakiego odbiorcę miał na myśli Staff, pisząc wiersz „Gnój”?
Zacznę od tego, że Staff z gnijącej, cuchnącej materii uczynił sztukę i nie sądzę, aby swój wiersz kierował do prostego chłopa, który przecież doskonale znał wartość gnoju. Pisząc swoją książkę, nie zastanawiałam się nad tym, kto będzie jej odbiorcą. Uważam, że ten, kto odnajdzie w niej cząstkę samego siebie i po przeczytaniu stwierdzi, że nie stracił cennego czasu. Poza tym nie ma nic złego w stwierdzeniu, że jest to literatura dla kobiet, natomiast nie zgodzę się z tym, że kobieta jest nieskomplikowanym odbiorcą.
Nigdy nie próbowała Pani sięgnąć po jakiś inny gatunek literacki? Odnajduje się Pani w baśniach, ale na przykład w powieściach fantasy, tak modnych obecnie?
Teraz pracuję nad powieścią dla nastolatek. Inne gatunki? Nie boję się nowych wyzwań, choć nie ukrywam, że najlepiej pisze mi się to, co w danej chwili czuję i jest mi bliskie. Tylko wtedy mogę być wiarygodna. Nigdy też nie podążałam za modą, staram się żyć w zgodzie z samą sobą.
Jakie są Pani preferencje literackie: ulubiony gatunek literacki, hołubiony pisarz? Czy chętnie patrzy Pani na wzory, czy raczej we wszystkim jest Pani Zosią Samosią?
Będąc kilkuletnią dziewczynką, zaczytywałam się w „Ani z Zielonego Wzgórza”, w „ Pollyannie”, w baśniach. Jako nastolatka pokochałam polskich klasyków: Żeromskiego, Prusa, Reymonta, Dąbrowską. To głównie oni stali się dla mnie niedoścignionymi wzorami literackimi. „Lalka”, „Dzieje grzechu”, „Przedwiośnie”, „Ziemia obiecana”, „Noce i dnie” — bohaterowie tych książek są dla mnie wciąż żywi i wciąż do nich wracam myślami. Jest też wielu innych autorów, również współczesnych, których cenię i podziwiam za styl, warsztat, język literacki, za przekaz i nie tylko. Zdarza się, że inspirują mnie swoimi utworami, choć zawsze staram się być wierna samej sobie i nie powielać cudzych pomysłów.
Jakie rady dałaby Pani wszystkim tym, którzy chcą chwycić za symboliczne pióro i opisać, co im w duszy gra, niepokoi lub raduje?
Wszystkim tym, którzy próbują pisać, życzę przede wszystkim wiary we własne siły, wytrwałości w dążeniu do celu i ogromnej determinacji. Nie wolno się poddawać, nawet wtedy, gdy nic się nie udaje i brakuje wiary. Porażki tylko wzmacniają człowieka. Tak trzymać, a wszystko się uda! Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za rozmowę.